Dowiedz się!

Szkolnictwo stanęło… ale nie wszędzie!

Jakiś czas temu wspominaliśmy o ewidentnych wadach systemu edukacji. Opisywane przez nas obowiązki i zadania, jakie dzieci miały realizować w szkole, nie miały żadnego sensu: wykluczały się wzajemnie z umiejętnościami, jakie ma od dzisiejszych uczniów wymagać rynek pracy w przyszłości. Dziś przybliżymy bardziej entuzjastyczną perspektywę: dobre praktyki, innowacyjne metody i inspirujące  podejścia do przyswajania informacji.

Essa academy, w Bolton (Wilka Brytania) każdemu dziecku zapewnia iPada. Metoda może wydać się niekonwencjonalna, ale szkoła trzeźwo ocenia rzeczywistości: dzieci znają i uwielbiają technologię, dlaczego nie użyć do nauki narzędzia, które faktycznie lubią? Uczniowie tworzą kreatywne projekty, którymi dzielą się z innymi oraz wysyłają nauczycielowi. Technologia służy również do kontaktu z nauczycielem w kwestii pytań dotyczących pracy domowej: dzięki redukcji rutynowych, formalnych zdań dla pedagogów, mają oni na indywidualny kontakt z uczniem.

 Technologia nie jest jedyną drogą: niektóre szkoły idą wręcz na przekór nowoczesnym klasom i narzędziom, zabierając dzieci na świeże powietrze. Zgodnie z filozofią Forest School dzieci mogą rozwijać zdolności umysłowe i fizyczne poprzez kontakt z naturą. Jak widać, nie ma znaczenia, na ile wirtualny czy realny jest dzień w szkole – liczy się to, że obie metody oferują różnorodne środowisko pełne bodźców, które wzbudza ciekawość i pozwala na odnalezienia swojego sposobu na zdobywanie wiedzy. Takiego, które odpowiada osobowości ucznia i jego umiejętnościom. 

 

Jest wiele programów, które zostały stworzone do pracy z dziećmi, nie przeciwko nim. Mantle of the Expert to przykład nurtu, w którym dzieci mogą rozwijać abstrakcyjne myślenie przy takich zadaniach jak obsługa własnej stoczni, ratowanie ludzi w przypadku katastrofy czy innych, nierealnych, tak różnych od standardowego programu nauczania. Podobnie, Quest to Learn, konfrontuje dzieci z bardzo złożonymi zadaniami. Przedstawiane są one w formie gry, a dzieci uczą się poszczególnych umiejętności i zdobywają informacje potrzebne im do rozwiązania końcowego problemu z radością i zaciekawieniem jak przy grach, które tak lubią.

 Włoska metoda Reggio Emilia pozwala dzieciom na samodzielne stworzenie programu nauczania na podstawie tego, co je interesuje. Nauczyciele są ich przewodnikami, który pomagają zgłębiać informacje w tematyce, którą dzieci cenią. Wraz z mottem „Empatia jest równie podstawową umiejętnością jak działania matematyczne.” szkoły pracują nad tym, by współpraca przychodziła z łatwością, co może być kluczem do sukcesu w XXIw.   

 

Pierwsza szkołą zrzeszająca różne rasy w RPA, Woodmead, stworzyła metody nauczania oparte na demokracji, które zostały skontrolowane i zaaprobowane przez samorząd studencki. W programie, podobnym do nowego podejścia do szkolnictwa w Finlandii, porzucono standardowe przedmioty i zastąpiono je blokami tematycznymi takimi jak złoto, związki międzyludzkie czy ocean. Wśród absolwentów szkoły odpowiadającej temu nurtowi możemy znaleźć przełomowych myślicieli, polityków czy biznesmenów reprezentujących RPA.

W Wielkiej Brytanii  czy innych krajach europejskich takie szkoły również odnoszą sukces mimo nacisku systemu na przymuszenie dzieci do nauki, która jest trudna i bolesna. Niestety, często te powszechne systemy przypominają inżynierię ludzką: produkowanie absolwentów nieprzygotowanych na rzeczywisty świat. 

Na podstawie The Guardian

Autor: Paulina Idziak

O tym, że warto zachęcać do wyrażania emocji

Czyli dlaczego Dalajlama ma nietypową twarz.

Tak bowiem po pierwszych spotkaniach z Jego Świątobliwością określił ją Paul Ekman, ekspert w dziedzinie mikroekspresji. Zauważył on, że – w przeciwieństwie do większości ludzi – Dalajlama używa pełnego zakresu mięśni mimicznych, przez co emocje widoczne na Jego twarzy można obserwować z całą ich intensywnością. Co więcej, mięśnie te automatycznie reagują na widok emocji innych ludzi, układając się choćby na moment w adekwatną minę. W odniesieniu do działania układu nerwowego świadczy to o bardzo silnie rozwiniętej empatii czy współczuciu. Skąd jednak ta wyjątkowa sprawność mięśni twarzy?

Otóż stąd, że od najmłodszych lat ten buddyjski mnich po prostu intensywnie je ćwiczył. Wbrew powszechnemu przekonaniu nie był zniechęcany do okazywania tak zwanych negatywnych emocji, jak gniew, złość czy smutek. Nikt nie powstrzymywał go przed płaczem i chociaż etykieta tybetańskiego przywódcy była dość surowa, w odniesieniu do emocji nie istniało pojęcie „nie wypada”. Dlatego też, jeśli Dalajlama się uśmiecha, jest to szeroki, szczery uśmiech z charakterystycznymi zmarszczkami w okolicy oczu – nie ma bowiem sytuacji, w której taki przekonujący uśmiech należałoby stłumić. Zgodnie z tradycyjnymi naukami buddyjskimi, emocje są po to, żeby nad nimi pracować. A żeby pracować, trzeba je najpierw poznać. A jak poznać coś, czego się nam zabrania?

Ten prosty ciąg zależności skłonił mnie do refleksji nad sytuacją, w jakiej znajduje się znakomita większość dzieci w naszej kulturze. Sytuacją określaną z jednej strony stereotypami płci, o których za chwilę, a z drugiej powielanymi wzorcami czy też standardami społecznymi. Mówię tu o wszystkich „złość piękności szkodzi”, „nie krzyw się, bo ci tak zostanie”, „jak chcesz płakać, to nie przy ludziach”. To wszystko z troski, tak – ale czy nie z troski rodziców o własną wygodę, komfort przebywania z grzecznym dzieckiem wśród innych ludzi, brak konieczności mierzenia się z jego „humorami”? Dla dzieci są to jasne komunikaty: nie okazywać niewygodnych emocji, nie mówić

Ale przecież są, kumulują się w małym, jeszcze niedojrzałym układzie nerwowym dziecka, żeby za jakiś czas wybuchnąć, a wtedy powiązanie ich z rzeczywistą przyczyną jest już niemożliwe. A to właśnie rozpoznanie bodźca, który następnie uruchamia reakcje emocjonalne, leży u podstaw samoświadomości emocjonalnej. Ta z kolei stanowi pierwszy etap do doskonalenia samokontroli i regulacji emocji, czyli właśnie funkcjonowania w emocjonalnie inteligentny sposób.

Wróćmy do stereotypów płci. Do nich odnoszą zaś się komunikaty typu „nie płacz, nie zachowuj się jak baba” czy „jak się tak złościsz, wyglądasz jak chłopak”. Niestety, obok kobiety-matki i mężczyzny-łowcy wciąż posługujemy się podświadomym podziałem na emocje, które „wypadają” jednej płci, a u drugiej są niemile widziane. Przy czym kluczowe bywa tu słowo podświadomie. Wiele badań i obserwacji dowiodło, że mimo deklarowanego braku uprzedzeń wobec płci dziecka rodzice podświadomie zachęcali je do zachowań zgodnych ze stereotypem. U chłopców wzmacniana była agresja (oczywiście do pewnego stopnia, ale jednak agresja), zachowania impulsywne i dominacja w relacjach interpersonalnych, natomiast karcono ich za płacz, smutek czy uległość. Wobec dziewczynek stosowano odwrotną taktykę, chcąc wydobyć z nich tak zwane cechy wspólnotowe (opiekuńczość, wyrozumiałość, wrażliwość), a stłumić cechy sprawcze (konsekwencję, skuteczność, aktywność).

To nie tak, że któraś strona ma lepiej czy gorzej, ponieważ tłumienie jakichkolwiek emocji przynosi tak samo zgubne skutki. Co innego mówienie o nich.

Z jednej stron werbalizowanie (znów – tak zwanych) pozytywnych emocji, jak radość, szczęście czy ekscytacja, potęguje ich działanie. Z drugiej – nazywanie smutku czy lęku prowadzi do ich redukcji.

 Dowody można znaleźć już na podstawowym poziomie neurobiologicznym. Badania z użyciem czynnościowego rezonansu magnetycznego prowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim ilustrują ten mechanizm w bardzo prosty sposób. Badanym prezentowano zdjęcia ludzkich twarzy wyrażających różne emocje. Ich zadaniem było nazwanie odczytywanych uczuć. Kiedy padało na fotografię przedstawiającą wystraszoną twarz, a badany wypowiadał słowo „lęk”, rezonans wykazywał pobudzenie kory przedczołowej, która to hamuje aktywność ciała migdałowatego, a to w nim właśnie powstaje lęk. Werbalizowanie i okazywanie doświadczanego strachu uruchamia jeszcze jeden ważny proces – budowanie i wzmacnianie więzi społecznych. Na zasadzie wzajemnego otwierania się, ludziom łatwiej dostrzegać wzajemnie swoje potrzeby, a tym samym zaspokajać je poprzez wszelkiego rodzaju wsparcie. A na tym właśnie polega życie w grupie. 

 

Mam nadzieję, że spośród wszystkich wymienionych argumentów to nie mnisia twarz stanowić będzie ten najważniejszy:

 Mowa tu u sprawie dużo większej wagi – o kształtującej się inteligencji emocjonalnej małych ludzi, która za kilka lat decydować będzie o jakości życia w społeczeństwie. Na przyswajanie norm jeszcze przyjdzie czas i będzie to proces o wiele łatwiejszy niż poznawanie swojego świata emocji. Nie możemy zapominać, że to zachowania mogą być słuszne lub nie, ale wszystkie emocje są w porządku .   

Nie przeszkadzajmy więc dzieciom, pozwalajmy im śmiać się głośno, marszczyć brwi, płakać, kiedy mają ku temu powody i o tych powodach decydować.

A z czasem będzie ich coraz mniej, to tylko kwestia możliwości wyboru.

Na podstawie:

Siła dobra. Świat oczami Dalajlamy
 D. Goleman, (2016)
Sztuka szczęścia w trudnych czasach.
Dalajlama XIV, H. C. Cutler, (2015)

Autor: Iga Zielińska

Go to Top